środa, 19 lutego 2014

Fed up of the rain

Jedno z pierwszych skojarzeń, które przychodzą nam do głowy, kiedy myślimy o Anglii to mgły i deszcze. Kiedy tylko miałam okazję przedstawiałam mój punkt widzenia i spostrzeżenia na ten temat, bo co prawda pogoda nas tutaj nie rozpieszcza, ale aż tak źle nie jest. Rzadko możemy cieszyć się tak pięknym latem jak w Polsce, a wiatry, które zdają się nigdy nie opuszczać tej wyspy, przynoszą naprawdę chłodne, wręcz przeszywające do szpiku kości powietrze. Zobaczyć jednak w tym kraju nawet poranną mgłę to coś bardzo niespotykanego i rzadkiego. Jeśli chodzi o deszcz to bywa naprawdę różnie, ale do ostatnich tygodni wszystko mieściło się w granicach normy. Jednak od początku tego roku deszcz nie przestaje padać, podtapia okoliczne wioski, miasteczka. Setki domów w moich ukochanym Windsor zostało ewakuowanych, grozi im zalanie przez Tamizę, która więcej deszczu nie jest w stanie już przyjąć. Wszyscy mamy naprawdę dość tej ponurej pogody i nieustających opadów.
Moje dzisiejsze relacja to kilka fotek z niedzielnego spaceru, kiedy to na cały dzień wyszło słońce, a my mogliśmy wypełznąć ze swoich jaskiń  i chociaż w minimalnym stopni naładować się pozytywną, słoneczną energią.
Zdjęcia robione telefonem, dlatego ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Niestety mój aparat, a konkretnie obiektyw nie przetrwał trzeciego upadku z dużej wysokości. Sklejone wcześniej zaczepy połamały się na jeszcze drobniejsze części i nie nadają się do naprawy. Czekam, więc na nowy obiektyw, a że mamy teraz tydzień wolny od szkoły, żałuję bardzo bo nie mogę robić ładnych zdjęć.
















Julia ubrana :
Kurtka - Mini Rodini
Leginsy - H&M
Bluzka - Pola&Frank
Buty - Emu

czwartek, 6 lutego 2014

Louise Misha ? Yes please

Nie wiem jak Wy, ale ja mam już dość sales time.
Wczoraj weszłam do sklepu, a tam nadal połowa, o ile nie 3/4 sklepu w wyprzedaży. Mnóstwo rzeczy, które właśnie teraz można kupić nawet o 75% taniej, kto chciałby przegapić taką okazję ? W sklepie wiszą ubrania nie tylko z ostatniej, ale również z poprzednich kolekcji, a to gratka dla poszukiwaczy fajnych ciuszków w bardzo okazyjnej cenie.
Ja jednak nie przepadam za tym czasem i wcale nie oznacza to, że mam pieniądze, aby kupować rzeczy w pełnych cenach, wręcz przeciwnie, jednak nigdy nie lubiłam bałaganu, tego ścisku i szału, który ogarnia cały sklep. Niejednokrotnie ubrania są już po przejściach, pomięte, brudne, a nawet dziurawe lub po prostu mamy dość opatrzonych ciuszków i wielkimi oczami spoglądamy w kierunku nowej kolekcji :)
My preferujemy zakupy online i omijamy cały ten zgiełk i wszystkie mniej przyjemne aspekty sale.
Tak również było w przypadku naszej nowej zdobyczy. Piękna sukienka Louise Misha wpadła mi już w oko dawno temu, jednak jej wysoka cena skutecznie mnie odstraszała. Byłam naprawdę szczęśliwa, kiedy udało mi się kupić jedną z ostatnich sztuk na wyprzedaży sklepu. Trochę się obawiałam, że kolor sukienki nie będzie pasował jasnej i dosyć bladej blondynce. W rzeczywistości jednak i w moim subiektywnym odczuciu ten subtelny, nakrapiany beż ślicznie podkreślił urodę Julki. Zarówno jej słomkowy odcień włosów, jak i delikatne, słowiańskie rysy, a jej dziewczęcy luźny fason przypadł jej idealnie do gustu. Kilka zdjęć na ściance, trwało to może pięć minut, chociaż dla mojej córci to chyba wieczność;) Potem wygłupy z tatą, obiad i znowu zabawa, a sukienka sprawdziła się w każdej chwili dnia.
















 


Julia ubrana:
Sukienka - Louise Misha
Opaska - Zara

sobota, 1 lutego 2014

w beddach ;)

Uwielbiam weekendowe poranki, wreszcie nigdzie nie musimy się śpieszyć. Dłużej wylegujemy się w łóżeczku, snujemy się po domu w piżamce z nieuczesanymi włosami. Tata jak zwykle wyłamuje się pierwszy i schodzi do kuchni przygotować jaja na śniadanie.
Dzisiaj biorę aparat i pstrykam kilka zdjęć dzieciom wygłupiającym się się w łóżku. Sama pamiętam jak z siostra uwielbiałam poranne, łóżkowe zapasy, chowanie się pod kołdrą, bitwy na poduszki, a nawet lekkie podduszanie, ale to wszystko z siostrzanej miłości;) U nas również piski, śmiechy i wygłupy na dobry początek dnia.
Przy okazji beddowych zdjęć nie mogłabym nie wspomnieć o Julki pościeli. Ten nowy nabytek to organiczna pościel duńskiej marki Ferm Living. Po rozpakowaniu moim oczom ukazała się biało-miętowa bawełniana torba, a w środku w tym samym kolorze i wzorze pościel. Miękka, organiczna bawełna, piękny, delikatny kolor i print skandynawskich przyjaciół otoczonych górami i lasem. Pościel wykończona jest miętowym obszyciem, a kołdra zasuwana jest na zamek. Najchętniej sama zanurzyłabym się w pościeli i zapadła w głęboki sen z mountain friends. Jeśli pozostałe produkty Ferm Living są tak samo nietuzinkowe i świetnie wykonane to chyba jestem w tarapatach. Poduchy, kosze, tapety, postery czy ścienne naklejki ( a nad Julki łóżkiem dużo wolnej przestrzeni;) ) to tylko część ich oferty.





Piękna sobota i poranne słońce zmienia wygląd zdjęć













Uwielbiam siedzieć z założonymi nożkami